niedziela, 25 lutego 2018

Top 10 lutego 2018

Luty minął mi bardzo szybko, ale w końcu to najkrótszy miesiąc w roku. Mimo to zrobiłam, jak i użyłam tyle rzeczy, że trudno było mi zdecydować, które z nich trafią do top 10. Po wielu przemyśleniach i zmianach decyzji udało mi się w końcu wybrać odpowiednich ulubieńców tego miesiąca.

#1

Na pierwszym miejscu znajdzie się serial "Orphan Black", w którym zakochałam się po obejrzeniu dosłownie kilku odcinków i z niecierpliwością czekam na 5 sezon. Serial przedstawia losy Sarah Manning, która w dziwnych okolicznościach odkrywa, że jest klonem, i że grozi jej i innym klonom niebezpieczeństwo. Wspólnymi siłami starają się odkryć sens ich istnienia i zwalczyć wszystkie napotkane po drodze problemy.
Jest to serial, przy którym można się pośmiać i jednocześnie poczuć chwile grozy. Aktorzy są idealnie dobrani do granych przez nich postaci, a sama Tatiana Maslany grająca wszystkie klony, odegrała naprawdę ciężki kawał dobrej roboty, ponieważ oglądając losy danych klonek zapomina się, że gra je ta sama osoba. Twarz taka sama, ale charakter u każdej zupełnie różny, co jest moim zdaniem idealnie odegrane. Z całego serca polecam każdemu obejrzeć ten przecudowny serial, bo naprawdę warto.
#2
Kolejną rzeczą, którą pokochałam w tym miesiącu jest film na podstawie książki Ceceli Ahren pt."Love, Rosie", który skradł moje serce już jakiś czas temu, ale w lutym znów zaczęłam mieć na niego fazę. Większość z was pewnie już go oglądała, bo swoją premierę miał w 2014 roku, jednak są i tacy co może pierwszy raz w ogóle o nim słyszą. Film opowiada historię dwóch najlepszych przyjaciół: Rosie Dunne i Alexa Stewarta, którzy są w sobie zakochani, niestety żadne z nich nie potrafi tego wyznać. W końcu nadchodzi czas, kiedy oboje planują wspólny wyjazd do Bostonu po skończeniu szkoły, jednak pewna niespodziewana rzecz wszystko rujnuje. Ich przyjaźń zaczyna się powoli niszczyć, kiedy Alex jest zajęty studiami w Bostonie, a Rosie stara się poukładać swoje życie od nowa w Dublinie. Film oprócz pięknej i wzruszającej historii miłosnej, pokazuje także, że mimo ciężkich chwil w naszym życiu, zawsze w końcu nadejdą te dobre, a dzięki naszej ciężkiej pracy każde marzenie staje się możliwe, trzeba tylko o nie troszkę powalczyć.
#3
Serial "Pamiętniki Carrie" jest prequelem serialu "Seks w wielkim mieście", którego nie miałam okazji jeszcze obejrzeć i opowiada on o perypetiach młodej Carrie Bradshaw, której życie toczy się między szkołą na przedmieściach Connecticut, a wielkim, pełnym wrażeń Manhattanem. Jak to w życiu nastolatki, dziewczyna podejmuje wiele, nie zawsze dobrych decyzji, przeżywa pierwsze miłości i rozstania, użera się z młodszą siostrą, spotyka wiele nowych ludzi na swojej drodze, a przede wszystkim próbuje odnaleźć siebie na tym wielkim świecie. Co mi się bardzo spodobało w tym serialu to to, że jego akcja rozgrywa się w latach 80, gdzie ludzie zamiast internetu i smartphone'ów nosili telefony z antenką lub żeby gdzieś zadzwonić, musieli udać się do budki telefonicznej. Cały serial ma taki swój klimat, który tworzą dodatkowo ubrania i fryzury postaci, a każda z nich jest bardzo sympatyczna i posiada ciekawą osobowość.
Serial potrafi odprężyć podczas stresującego dnia, albo podczas długiej choroby, kiedy nie mamy za dużo siły żeby uaktywniać nasze szare komórki, a potrzebujemy jakiejś odskoczni. Zawsze w takiej sytuacji powracam do Pamiętników Carrie, mimo że znam już każdy odcinek na pamięć.
#4
Jedną z moich ulubionych piosenek tego miesiąca jest utwór Louisa Tomlinsona pt."Miss you". Jest to piosenka z 2017 roku o gatunku pop, która cały czas chodzi mi po głowie. Oprócz ciekawej, wpadającej w ucho muzyki, utwór ma też taki prawdziwy, życiowy tekst pokazujący, że wiele ludzi na świecie jest zagubionych, ale to ukrywają i każdego dnia zakładają na siebie maskę, udając szczęśliwych i próbują zapomnieć o swoich problemach lub o czymś co ich rani poprzez częste imprezowanie.

#5
Piosenka, którą również ciągle nucę to "Same Old Love" Seleny Gomez. Jej tekst jest moim zdaniem przepiękny, ponieważ mówi on o tym, że ludzie za bardzo przyzwyczajają się do tej samej, jednej  miłości, nie zauważając, że może ona rujnować ich życie, i że problem z miłością dzieje się wszędzie, nie tylko w związkach. Miłość nie zawsze daje nam szczęście, czasami przez nią cierpimy i tylko marzymy o tym, by się od niej uwolnić.
#6
Książki, które pokochałam to seria "Selekcja" Kierry Cass. Książki w pierwszych trzech tomach opisują historię Americy Singer, utalentowanej dziewczyny, która mieszka wraz z rodziną w państwie pod rządami rodziny królewskiej. Jej tradycją jest urządzanie Eliminacji, w których następca tronu ma szansę znaleźć swoją wybrankę. W państwie tym panuje również system, przez który rodziny są podzielone na zamożne i biedne - do których właśnie należy rodzina Americy. Udział w rywalizacji o koronę może naprawdę pomóc im finansowo, dlatego też dziewczyna z niechęcią decyduje się na wypełnienie zgłoszenia, będąc pewną, że i tak nie zostanie wybrana spośród tysięcy dziewczyn, Niestety los chciał inaczej i dziewczyna zostaje wylosowana jako jedna z 35 rywalek, które muszą opuścić swoje domy i zamieszkać w pałacu, gdzie książe Maxon bedzię mógł je lepiej poznać. Dla Americy nie jest to łatwe, ponieważ w jej sercu już dawno zamieszkał ktoś inny, a teraz musi go zostawić, by walczyć o  względy innego chłopaka, który w dodatku jest księciem.
Dalsze tomy serii opisują kolejne Eliminacje odbywające się wiele lat później, jednak tym razem to księżniczka musi znaleźć wśród 35 kandydatów kogoś, kto stanie u jej boku podczas przejęcia rządów krajem, co nie jest tak łatwe, jak mogłoby się na początku wydawać.

Całą serię polecam szczególnie dla nastolatek, które mają ochotę przeczytać książkę pokazującą jak wygląda świat, gdy u władzy znów jest monarchia, a miłość wygląda całkowicie inaczej niż w powstających teraz romansach. Mi do przeczytania została ostatnia część serii "Korona" i dodatki do niej. Wszystkie części czytało się bardzo sympatycznie, a do tego każda z nich ma przepiękną okładkę, na którą nie można się napatrzeć.
#7
Teraz przyszedł czas na kosmetyk i jest to waniliowe masło do ciała Cocoa Body Butter Vanilla od BingoSpa, którego podstawowym składnikiem jest masło kakaowe. Dzięki niemu nasze ciało staje się intensywnie nawilżone i przepięknie pachnie wanilią. Dodatkowym plusem tego produktu jest jego konsystencja, ponieważ niewielka ilość produktu starczy żeby pokryć nim całe ciało, a na dodatek bardzo szybko się wchłania, co bardzo cenię w kosmetykach tego typu. Masło można dostać na wielu stronkach, np. na kosmetyki z Ameryki<--KLIK  i wielu sklepach internetowych tego typu.
#8
Dwie rzeczy, które uratowały mi życie podczas tej zimy to krem do rąk oraz paznokci glicerynowy, regenerujący firmy Cztery Pory Roku i nawilżający balsam w sztyfcie do ust Vanilla od Carmex. Zaczynając od kremu, jest on najlepszym kremem do rąk jaki dotychczas miałam, ponieważ bardzo dobrze nawilża i regeneruje naszą skórę dłoni i dodatkowo szybko się wchłania, dzięki lekkiej konsystencji, co jak pisałam wyżej bardzo doceniam w takich produktach. Krem posiada także ekstrakt z kwiata Neuroli więc ma działanie kojące, a przy okazji ślicznie pachnie oraz  zawiera witaminy A, E, F przyśpieszające proces odnowy skóry i płytki paznokcia. Jest on również bardzo tanim i dostępnym stacjonarnie kosmetykiem.
Pomadka Carmex jest to pomadka, której jako pierwszej udało się nawilżyć moje zawsze suche usta, a przetestowałam naprawdę wiele podobnych produktów i żadnemu to nie wyszło na dłuższą metę. Posiada ona ochronę SPF 15 i jest nietestowana na zwierzętach, co jest ogromnym plusem. Jej cena jest moim zdaniem niska, a efekty po jej regularnym stosowaniu są niewiarygodne.
#9
W ulubieńcach lutego z pielęgnacyjnych rzeczy nie mogło także zabraknąć maseczek firmy Purederm. Obie maseczki dostałam od przyjaciółki i bardzo dobrze mi się sprawdziły. Pierwsza maseczka Deep Purifying Black O2 Bubble Mask, czyli bąbelkująca czarna maska z węglem drzewnym, ma działanie detoksykujące, ponieważ dzięki pęcherzykom powietrza, głęboko wnika w pory i eliminuje nasze zanieczyszczenia. Jej żelowa konsystencja w kontakcie z powietrzem zamienia się w piankę, czego byłam bardzo ciekawa, kiedy pierwszy raz jej używałam. Po około 10 minutach wyglądałam jak Fiona 😂. Maseczka pozostawiła moją twarz rozjaśnioną i głęboko oczyszczoną, a do tego po jej zdjęciu czułam przyjemne uczucie świeżości. Druga maseczka to maska uspokajająca panda z serii Animal Masks, która bardzo dobrze nawilża i zostawia naszą skórę miękką i gładką oraz pełną blasku. Po jej użyciu nie potrafiłam przestać dotykać mojej twarzy. Jedyny minus, który zauważyłam to alkohol denat na prawie samym początku w składzie, ale dzięki uroczemu wyglądowi pandy, można przymknąć na to oko.
#10
Ostatnią rzeczą, którą używałam prawie codziennie podczas lutego jest wosk Winter Glow firmy Yankee Candle. Jak pisze producent jest on o zapachu zamarzniętych gałęzi drzew i świerkowych igieł, rozświetlonych bursztynowymi promieniami zimowego słońca. Jest to pierwszy wosk, który mimo swojego mocnego zapachu, nie powoduje u mnie bólu głowy i mnie nie przytłacza. Jego zapach kojarzy mi się z takim zimowym porankiem i troszkę z jakąś drogerią. Nawet moja przyjaciółka powiedziała mi, że jak wchodzi do mojego pokoju, to wydaje jej się jakby była w jakimś sklepie z kosmetykami. Jak w każdym wosku tej firmy, po zapaleniu go, zapach unosi się w pomieszczeniu przez najbliższe kilka dni, co jest ogromnym plusem. Jest to na pewno jeden z zapachów, który kupię z wielką przyjemnością jeszcze raz.
Jeśli używaliście któregoś z produktów lub macie swoją opinię na temat którejś rzeczy, koniecznie podzielcie się nią w komentarzach. Jestem bardzo ciekawa co o nich sądzicie.
♡♡♡

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz